Inżynier budownictwa - podobnie jak lekarz czy prawnik,
to zawody zaufania publicznego. Oznacza to, że zatrudniając takie osoby nie tylko mamy prawo, ale i
przekonanie, iż ich aktywność pomoże w rozwiązywaniu problemów w zakresie inżynierskim, medycznym
czy prawnym. Zajmijmy się inżynierami
budownictwa. Potwierdzam, iż od ponad 40 lat poziom kształcenia na naszych uczelniach technicznych
systematycznie co roku spada z pochyłością skoczni narciarskiej, co ma odbicie w praktyce
budowlanej. Dlatego, naszych uczelni technicznych nie ma nawet w pierwszych 400 uczelniach rankingu
światowego - a wcześniej były i to wysoko. Przed nami są uczelnie wielu krajów tzw. trzeciego
świata! Wszyscy w kraju wiedzieli o tym i nic przez te lata nie robili, by temu przeciwdziałać. Może
obecnie wprowadzana reforma nauki i szkolnictwa zatrzyma i odwróci ten negatywny trend?
Oby!
Spadek poziomu kształcenia na uczelniach technicznych ma wiele przyczyn. Pierwsza, to
tragicznie niski poziom kształcenia w szkołach średnich. Druga, to brak egzaminów wstępnych na
uczelnie. Trzecia i niezwykle istotna, to dramatycznie niskie płace na uczelniach. Wiele razy miałem
propozycje powrotu na uczelnię, by kształcić studentów czyli przyszłych inżynierów. Stawiałem tylko
jeden warunek: płaca na poziomie 15 tys. zł na rękę jako wykładowcy. To kończyło rozmowy, bo
uczelnie mogły zaoferować wg rozdzielnika 3-4 razy mniej. Zapytam prozaicznie: który specjalista
będzie pracował za wynagrodzenie sprzedawcy w hurtowni? Nauczanie studentów, to niezwykle trudna
sztuka, bo wymaga w pierwszej kolejności nieustannego samokształcenia i ogromnego poświęcenia w
nauczaniu. Praktycznie, nauczyciel akademicki nie ma czasu dla siebie, bo studiowanie publikacji,
przebywanie w czytelniach, publikowanie, udział w konferencjach, wykłady, ćwiczenia i laboratoria ze
studentami oraz nieskończone ilości godzin konsultacji dla nich - wyczerpują 16-18 godzin na dobę.
Skoro uczelnie nie mogą odpowiednio opłacić nauczycieli akademickich, to nieuchronnie pojawia się
pytanie: kto naucza studentów? Słabeusze nie znajdujący pracy w porządnych firmach albo osoby mądre,
ale z konieczności intensywnie dorabiające na boku. W jednym i drugim przypadku, niestety traci na
tym edukacja, bo albo student niewiele się dowie od nauczyciela, albo nauczyciela po prostu nie ma
na uczelni a jeśli jest, to tylko do odbycia zajęć czyli pensum. Nauczyciele, często dla swojej wygody, stawiają niskie
wymagania studentom podczas kartkówek, kolokwiów i egzaminów, bo im większe wymagania, tym więcej
trzeba przebywać na uczelni i tym więcej poświęcać czasu na ich sprawdzanie. Ba, dochodzi nawet do
tego, że nauczyciel akademicki nawet nie sprawdza poziomu wiedzy studenta przynoszącego projekt czy
pracę przejściową. Zalicza się „na piękne oczy”. Studenci często i gęsto przynoszą tzw. gotowce i
prace kupione bezpośrednio lub przez internet. Zdarza się, że student nawet nie przeczytał tej
pracy, ale zaliczył, bo nauczyciel przymknął na to oczy, mimo iż stwierdził kopiowanie. Kolejną przyczyną
obniżenia poziomu kształcenia są irracjonalne obowiązujące wskaźniki posiadania ilości pracowników
samodzielnych i doktorów na uczelniach, co owocuje masowym wręcz produkowaniem doktorów. W efekcie,
poziom dysertacji często podnosi mi włosy na głowie ze zdumienia, bo one mają mniejszą wartość niż
prace przejściowe i dyplomowe z moich czasów studenckich.
Do
dzisiaj na wielu uczelniach prace doktorskie sprzed 40 lat i wcześniejsze są w bibliotekach
uczelnianych i są ważną pozycją w edukacji. Na przestrzeni ostatnich 30 lat miałem w ręku dziesiątki
doktoratów z budownictwa i ... praktycznie tylko jeden pozostał w mojej pamięci. Tak naprawdę, to są
promotorzy, którzy powinni się wstydzić promowania niektórych dysertacji. Pewna promotor w recenzji
wykazała kilkadziesiąt niedorzeczności w pracy doktorantki - ją dyskwalifikujących, ale mimo to ...
pracę oceniła pozytywnie. Skutkiem czego osoba nie odróżniająca błędu pomiaru od błędu odczytu ze
wskaźnika, sporządziwszy na bazie gotowego programu obliczeniowego (powszechnie dostępnego) swoją
prymitywną procedurę w exel-u, nazwała ją nowatorskim podejściem - uzyskała tytuł doktora - nie
wnosząc niczego nowego w tej dziedzinie. Największym jej wysiłkiem było streszczenie kilku pozycji
literaturowych. Dzisiaj naucza studentów i jest tytułowana ekspertem. W czasie moich studiów,
nauczyciele stawiali tak duże wymagania, że doby nie starczało, by sprostać. Na kin znalazłem czas
dopiero na IV roku studiów, zaś do klubu studenckiego na dyskotekę wybrałem się po raz pierwszy i
jedyny dopiero po obronie dyplomu. Dzisiaj kluby i dyskoteki studenckie pękają w szwach od studentów
wszystkich lat - nawet pierwszych!. Do czytelni na ul. Koszykowej po niektóre książki stało się w
kolejce od godziny 6 rano, mimo iż czytelnia była otwierana od godziny 8. Nigdy nie zapomnę
wrażenia, gdy jako student PW przebywając w czytelni uczelnianej widziałem siedzących przy
sąsiednich stolikach: docent Teresę Jędrzejewską-Ścibak, doktora Mariana Rubika a nawet profesora
Witolda Wasilewskiego! Serce mi stawało, gdy uświadamiałem sobie, że ja się uczę, bo muszę zdać
egzaminy, ale moi nauczyciele też nadal się uczą! Kiedy wobec tego doścignę ich w wiedzy? Wtedy
zrozumiałem, że jeśli chcesz coś znaczyć w zawodzie, musisz uczyć się do końca życia! Dzisiaj, kiedy bywam w
czytelni Politechniki Białostockiej, tylko sporadycznie spotykam nauczycieli akademickich, zaś
studentów śladowe ilości przebywających krótko głównie do skopiowania kilku stron na pendriva. W
czasie wakacji w czytelni ... bywam sam na sali. Kolejną przyczyną niskiej wiedzy zawodowej inżynierów
budownictwa jest fatalna specyfika nadawania uprawnień budowlanych. Zgodnie z prawem budowlanym
wystarcza 1-2 lat praktyki budowlanej, a ściślej wykaz praktyki poświadczony przez osobę z
uprawnieniami i zdanie egzaminu ze znajomości procesu budowlanego oraz umiejętności praktycznego
zastosowania wiedzy technicznej (absolwenci niektórych uczelni są zwolnieni z takiego egzaminu).
Nadawane są uprawnienia budowlane do projektowania, kierowania robotami budowlanymi lub obu
zakresów. Nie ma natomiast najważniejszego: egzaminu z wiedzy zawodowej. Nie ma też weryfikacji tej
wiedzy podczas pracy inżyniera - uprawnienia otrzymuje się dożywotnio. Nikt, ani nic nie zmusza
inżyniera do podnoszenia wiedzy zawodowej po otrzymaniu uprawnień budowlanych. Jeszcze gorzej jest z
trybem uzyskiwania uprawnień rzeczoznawcy budowlanego. Wystarczy 10 lat posiadania uprawnień
budowlanych i „znaczący dorobek praktyczny w zakresie objętym rzeczoznawstwem”. Mamy tutaj dwie
sprzeczności, bo jak można mieć dorobek w zakresie, do którego się nie ma jeszcze uprawnień, tj.
rzeczoznawcy? Druga, to enigmatyczne stwierdzenie „znaczący dorobek”. Nie ma nigdzie definicji co
się uważa za znaczący dorobek - zatem - 'po uważaniju'. Nikt nie sprawdza poziomu
wiedzy zawodowej rzeczoznawców.
Jeszcze gorzej jest z
powoływaniem biegłych sądowych, bo nie ma zasad ich powoływania - sądy na zasadzie niezależności
powołują według własnego uznania - także 'po uważaniju'. W efekcie, sądy wydają wyroki w
oparciu o opinie biegłych często mających braki w elementarnej wiedzy zawodowej, zaś dla nich fizyka
budowli, to czarna magia. Wcale
się nie wywyższam - ani z wiedzą zawodową, ani z poziomem swojej książki. Wręcz przeciwnie -
już w kilku miejscach pisałem publicznie, że nie odkryłem ani jednego prawa z fizyki budowli, zaś w
książce jedynie ją streściłem do 250 stron (w drugiej części) oraz na bazie swojej praktyki
budowlanej, omówiłem jak praktycznie stosować fizykę budowli podczas projektowania i budowy domów -
także na 250 stronach (w pierwszej części). Nie ma w niej niczego odkrywczego. Zawarłem jedynie to,
co powinien wiedzieć każdy architekt i każdy inżynier budownictwa. Paradoksalne jest to, że w wyniku
braku wiedzy o fizyce budowli przez tychże, wiedzę zawartą w książce powinni wpajać inwestorzy - by
dopilnować wykonawców będących na bakier z wiedzą zawodową i często pozujących na fachowców pod czas
budowy swoich domów. |