Jak
wskazuje wynik moich 2200 analiz krajowych projektów budynków różnej wielkości i przeznaczenia, a
także jak wynika z licznych dyskusji z architektami i inżynierami budowlanymi, zagadnienia związane
z parą wodną są najtrudniejsze do zrozumienia - ze wszystkich tematów fizyki budowli występujących w
budownictwie. Na temat roli przemieszczania się pary wodnej przez przegrody budowlane narosło już
wiele nieporozumień, błędnych przekonań a wręcz mitów.
Historycznie rzecz biorąc, pierwsze systemowe rozwiązania wentylacji
grawitacyjnej pojawiły w okresie międzywojennym. Były one projektowane i wykonywane zgodnie z
zasadami fizyki budowli, bo wtedy odstępstwa od projektu traktowano na równi z grzechem. Można się o
tym przekonać przyglądając się budynkom z tamtych lat: na dachach wiele kominów z wieloma wylotami
kanałów wentylacyjnych. Wtedy każde większe pomieszczenie w budynku miało swoją wentylację wywiewną,
zaś nawiewy odbywały się przez nawiewniki w oknach lub pod nimi, a
częściowo także przez nieszczelną stolarkę.
O izoplecie w Polsce, oprócz mnie to chyba tylko dwie osoby piszą. W
krajach, gdzie fizyka budowli jest "normalnością", używa się jej dość często, ponieważ to niezwykle
ważne pojęcie. Otóż, podczas sporządzania analiz cieplno-wilgotnościowych przy projektowaniu
budynków, wiedząc, że zachodzi zjawisko dyfuzji pary wodnej, szukamy takich własności cieplnych i
oporów dyfuzyjnych wobec pary wodnej poszczególnych warstw przegród, by wykluczyć w warstwach
kondensację pary wodnej. Jeśli się nie udaje, to szukamy rozwiązania warstw, by zmniejszyć zjawisko
kondensacji do absolutnego minimum (patrz: rozdział 1.4.7. w książce). Jednak to za mało,
by ocenić, że dany układ warstw jest poprawnie zaprojektowany, tj. że nie wywoła kondensacji pary
wodnej na ... powierzchni skrajnej czyli elewacji - podczas normalnej eksploatacji budynku w danych
warunkach rzeczywistych. Dlaczego?
Rolą
projektantów wszelkich specjalności - także architektów,jest stworzenie budynków spełniających
szereg wymagań. Podstawowym jest, by budynek spełniał oczekiwania inwestora - czyli by był
funkcjonalny. O to dba, a przynajmniej powinien dbać - architekt. Architekt dba też, by budynek był
nie tylko wkomponowany w otoczenie, ale by się czymś wyróżniał, by nie był tuzinkowy, bo architekt
boi się - jak diabeł wody święconej - sztampy i powtarzalności. Tak było, jest i będzie, bo
architekt jest bardziej artystą niż inżynierem - choć wcale nie oponuje, że przed jego tytułem
„arch” stoi „mgr inż.”. Do poszczególnych branżystów zaś należy, by konstrukcja budynku się nie
zawaliła mimo obciążeń, by było zasilenie w energie, by było odprowadzenie ścieków oraz by straż
pożarna i pogotowie miały dobry dojazd. Tyle patrząc ogólnie.
W
ostatnich latach spotykam duży fanatyzm dotyczący technologii nazywanych nie wiadomo dlaczego
„naturalnymi”. Czy cegła lub pustaki ceramiczne, wełna mineralna czy drewno, to nie są materiały
naturalne? Są, choć bardziej lub mniej przetworzone, ale oparte na surowcach naturalnych. Co różni
np. słomę, konopie, len, trociny czy glinę - uważanych za „naturalne”- od tychże? Wszystkie pochodzą
z natury, tyle że jedne są mineralne a inne organiczne. Skąd więc ten fanatyzm? Wydaje się, że
pochodzi nie z chęci mieszkania w zdrowym domu, lecz chęci zbudowania domu za przysłowiową złotówkę
i udowodnienia, że dom nie musi kosztować majątek. Są jednak też liczni zwolennicy tzw. zdrowych
domów uważający, że tylko wymienione surowce - jako podstawowy budulec - są w stanie zapewnić zdrową
formułę domu.